Wrzucę dwie rzeczy znalezione w sieci:
i kilka wspomnień z tego adresu
http://denuncjacje.blog.onet.pl/1,DA200 ... index.html
Cytuj:
W 1967 r. Otrzymałem wezwanie do WKU Gdańsk celem skierowania mnie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Tu powiedziano mi, że pójdę na Marynarki Wojennej na 3 lata! Żal mi było tej wolności jaką ma cywil. Nie chciałem iść do tej Mar. Woj. i pływać na okrętach. Znalazłem wyjście. W tym właśnie roku były tworzone szkoły chorążych. Były to szkoły dwu- lub trzyletnie. Dla tych co mieli matury lub zawodówki. Chorążowie wraz z podoficerami mieli tworzyć podstawową kadrę zawodową LWP. Dotychczasowe pomaturalne trzyletnie szkoły oficerskie były przekształcane w wyższe szkoły oficerskie. Wówczas była „nadprodukcja” młodzieży roczników powojennych, która teraz wchodziła w okres „produkcyjny”. Trzeba było coś z takimi jak ja zrobić. Po zdaniu egzaminów zostałem przyjęty do Szkoły chorążych Personelu Technicznego Wojsk Lotniczych w Oleśnicy Śląskiej. Wówczas nazywało się to Techniczna Oficerska Szkoła Wojsk Lotniczych = TOSWL, co my tłumaczyliśmy jako Techniczny Ośrodek Systematycznego Wykańczania Ludzi. Ta nazwa obowiązywała jeszcze przez dwa lata. Do czasu kiedy zostali promowani ostatni oficerowie. Później zmieniła się ta nazwa na Centralny Ośrodek Szkolenia Specjalistów Technicznych Wojsk Lotniczych = COSSTWL, co my tłumaczyliśmy jako Centralny Ośrodek Systematycznego Stwarzania Trudnych Warunków Ludziom.
Słuchacz szkoły oficerskiej nazywał się podchorąży. Szkoły chorążych – kadet, a szkoły podoficerskiej – elew. Kiedy zaczynałem, szkołę chorążych było nas kilka plutonów rozmieszczonych w dwóch kompaniach. Mój pluton „radio” na początku liczył ponad 30 chłopa. Niemal połowa odpadła. Część musiała zmienić specjalność ze względu na wady wzroku, która uniemożliwiała pracę przy mikrofalach. A kto dziś coś wie na ten temat? Spaliśmy na osobnych łóżkach (bo są i piętrowe) a do przysięgi, śniadania i obiady podawały nam kelnerki. Inna stołówka był dla nas i inna dla żołnierzy służby zasadniczej. Taki to był komfort. Do każdego obiadu był kompot, dlatego inni żołnierze (szkoleni przez 6 miesięcy) oraz z batalionu zaopatrzenia wołali na nas „kompoty”. Na drugim i trzecim roku byliśmy już spiętrowani, a kompot dostawali wszyscy żołnierze bez wyjątku. Na jednej sali, były dwa okna. Stało 16 łóżek i tyle samo szafek. Nic więcej się nie mieściło. Tę szkołę ukończyłem w 1970 r. jako technik Wojsk Lotniczych o specjalności, eksploatacja samolotowych urządzeń radioelektronicznych w randze młodszy chorąży.
W moim plutonie, a nawet w mojej drużynie była ludzka gnida i glista. Donosił o wszystkim, na wszystkich i do wszystkich. To była prawdziwa mizeria pod względem uczenia się. Szkołę chorążych ukończył dzięki temu, że donosił. Przez całe trzy lata na urlopy jeździł jako podchorąży a nie jako kadet. Ta takie naszywki w dole rękawów, które mówiły o tym którego roku jest się uczniem. Podchorąży miał proste, a kadet węższe i pod kątem skierowanym ku górze. To była bardzo wyraźna różnica. Wypada również wspomnieć o tym, że w każdej jednostce wojskowej był przedstawiciel Wojskowych Służb Wewnętrznych, którego nazywało się „gumowe ucho”.
Dodam jeszcze, że gdybym został powołany do Mar. Woj. inaczej wyglądały by też i moje urlopy. W szkole chorążych było ich trzy w ciągu roku szkoleniowego. 10 dni w okolicach Bożego Narodzenia, 5 dni na Wielkanoc i 20 dni, we wrześniu, po zakończeniu roku szkolenia.